– Gdzie masz rower?
– Oddałem.
– Komu znów?
– Po drodze. Szedł chłop bez roweru. Zapytałem dlaczego do wsi idzie pieszo. Mówi, że nie ma pieniędzy na bilet. A rower masz, pytam. On, że nie. To mu dałem.
– Będziesz chodził pieszo, ja Ci swojego znowu nie dam. Czytaj dalej „Dobrze pamiętać. Dziadkowi.”
Kategoria: Przypadki
Strefa poświęcona moim przygodom, historiom z życia, mniej lub bardziej zrównoważonym poglądom, zapiskom z obserwacji, wspomnieniom i wesołej, choć nie zawsze pajacuję, twórczości własnej. Kolumna główna. Filar. Ostoja nienormalności.
A w szkole robiliśmy kebaby!
Im się robię starsza, tym częściej zbiera mi się na wspominki. Może wiek, może nuda, może wrodzony sentymentalizm a może przyjemność zanurzenia się w czasach bezproblemowych. Tak bardzo chcemy dorosnąć, będąc dziećmi. A po latach mamy ochotę wsiąść w wehikuł czasu, znaleźć swoje dziecięce ja, porządnie nim potrząsnąć i powiedzieć: Dzieciaku! Ogarnij pałę! Bądź dzieckiem jak najdłużej.
I’ll be back.
Sądziłam, że z wiekiem słomiany zapał mija i przeistacza się w coś dojrzalszego. O! Na przykład w pozytywne osiągnięcia w realizacji celów. Nic bardziej mylnego. Wlecze się za człowiekiem całe życie, za każdym razem sobie powtarzasz „Tym razem nie rzucę tego w kąt po chwili.”. I tym samym rozśmieszasz i siebie, i życie. Czytaj dalej „I’ll be back.”
Będąc świadkiem
Metro. Mniej więcej pierwsza w nocy. Pan urody typowo aryjskiej, ubrany markowo, schludnie i na pełnym stajlu w wieku średnim, wyglądający bardziej na biznesmena niż ziomka wracającego z party, obżera się chipsami. I obżera to bardzo trafne słowo. Bierze garściami i pakuje do gęby w tempie Usaina Bolta. Zagląda do paczki, sprawdza czy aby na pewno się skończyły, ale upewnia się jeszcze kręcąc nią na boki, po czym bez mrugnięcia okiem, zgrabnie, ruchem baletnicy odrzuca opakowanie na podłogę. Przystępuje do poszukiwań chustki, jakżeby inaczej, równie markowej co reszta odzieży, wyciera nią dokładnie uwalane paluchy, chowa do kieszonki wewnątrz marynarki i na następnej stacji wysiada.
Jak nie rozpoczynać dnia
Wchodzę na scenę na trzęsących kolanach, ale z dumnie uniesioną głową, pierś wypięta i jakby nadstawiona do przypięcia medalu. Wspinam się, aż w końcu osiągam szczyt – Everest – staję przed mikrofonem. Oczy całej zatłoczonej tysiącami sali zwrócone są na mnie, powietrze brzęczy ciszą, wszyscy w napięciu czekają na słowa laureatki. Własna sylwetka ma odbija się w ich spojrzeniach pełnych zazdrości i podziwu jednocześnie. Wreszcie nadszedł ten moment. Uśmiecham się czarująco, błyskam bielą zębów niczym z reklamy Colgate i pierwszym zdaniem porywam tłum. Nagle słyszę odległe wołanie, ktoś biegnie, stukot małych stóp odbija się echem w zamarłej sali. Odwracam się w stronę kulis i widzę go. Niskiego, owłosionego, brudnego i tak lazurowookiego, że w oczach tych można utonąć. Teraz dosłownie, bo toną we łzach. I szepcze do mnie, choć głos się niesie daleko, wiem, że słyszę go tylko ja: