Niemożliwie ciepłe weekendy jesienią są w tym roku niemałym zaskoczeniem w Sztokholmie. Choć w tygodniu pada, jest buro i nic tylko się pociąć, to w weekend nieoczekiwanie niebo staje się niebieskie, Słońce ciepło grzeje i chciałoby się zrzucić łachy, żeby chodzić na golasa, tylko temperatura już nie ta.
Ten tydzień i ostatnich kilka upłynęło mi pod znakiem utwóru Albina Lee Meldau. Był taki okres, że codziennie rano słuchaliśmy tego konkretnego kawałka w pracy. Co prawda niecelowo, bo był na playliście, a ta odtwarzana jest losowo. Jednak kiedy trzy dni pod rząd piosenka o Lou Lou włącza się kiedy Louise, zwana również Loulou, lub Lulu, jak kto woli, wchodzi do kuchni, to wiedz, że coś się dzieje. Czarne moce i duchy halołinu działają.
Podrzucam linki na YT i Spotify (klik!). Fantastyczny klimat utworów tego pana idealnie idealnie dopasowuje się do jesiennych poranków i wieczorów.
W ostatnich i zarazem pierwszych z serii obsesjach pisałam o utworze Shallow z filmu A Star Is Born. Film obejrzałam, może coś o nim skrobnę w tym tygodniu. Jednak od 31. października jest już oficjalnie w na wielkich ekranach Bohemian Rapsody i to chyba moja największa obsesja tego miesiąca, bo oczy mi się zaszkliły już na trailerze i czekam z zapartym tchem na to, aż popędzę do kina i obejrzę ten wyjątkowy (mam nadzieję) obraz. Rok temu, w listopadzie właśnie, byłam na koncercie Queen w Sztokholmie. Przypadek? Nie sądzę. Emocje przed koncertem i wrażenia po opisywałam drżącymi palcami.
Kolejną moją obsesją ostatnich dni jest jesień właśnie. Piękna, złocista i obfitująca w te wspomniane słoneczne weekendy. Dziś nawet na trochę odpaliliśmy grilla. Tegoroczne lato nas rozpieściło a jesień nie pozostaje w tyle. Jest cudowna.
Ostanią obsesją, którą chcę się podzielić jest profil na Instagramie. Od początku roku starałam się zmienić nawyki żywieniowe. Wszystko stopniowo, nie na hurra i bez opętania wszystkim co zielone. Odpowiednie produkty, zdrowe jedzenie bez ulepszaczy, zero gotowizny z marketów, własne (mamine) warzywka i mniej mięsa czerwonego a ostatecznie w planach rezygnacja z niego całkowicie na rzecz ryb. I wsiąkając w ten początkowo trudny i zawiły dla mnie świat węglowodanów i konserwantów szukałam wiedzy przede wszystkim w internecie. Trafiłam na sporo aplikacji żywieniowych, blogów kulinarnych, trenerów personalnych. A kilka miesięcy temu w zakamarkach instagrama znalazłam, jeszcze wtedy mały profil o odpowiednim jedzeniu – zdrowostki (klik!). Prowadzi go dietetyczka z Poznania. Wrzuca zdjęcia produktów żywnościowych wraz ze składami i ocenia czy warto zaryzykować i szamać, czy też odstawić, bo to to cholernie niezdrowe jest. Zazwyczaj nie opisuje smaku produktów, bo też nie ma możliwości spróbowania wszystkiego, skupia się na tym co w nich zawarte i czym nie warto się truć. I ja, choć mieszkam za granicą i nie mam dostępu do części tych produktów, to wzbogacam swoją wiedzę o składnikach i korzystam z przekazywanej przez tę dziewczynę wiedzy. Teraz obserwuje ją ponad 24 tysiące ludu. Polecam gorąco zajrzeć do niej i czytać opisy zdjęć, w których przemyca pigułki informacyjne.
Podzielcie się swoimi obsesjami ze mną i światem! 🙂