Wspominałam na łamach tego bloga już nie raz, że z jednej strony szwedzka kuchnia jest dość podobna do polskiej, a z drugiej pojawiają się w niej smaki, które wykrzywiają nasze słowiańskie buzie, a z nich wydobywa się dźwięk „błeee”.
Menu obiadowe jest według naszych polskich standardów normalne, ale zdarzają się również dziwy.
Zobacz normalności: Szwedzki obiad
Zobacz dziwności: Pepparkaka z serem i glögg na zapitkę
Do takich dań należy surströmming, czyli po prostu kiszony śledź. Wiem jak to brzmi. Jak można ukisić rybę? Okazuje się, że jednak Szwed potrafi i nawet zajada ze smakiem. Jeśli kiedyś natkęliście się w internecie na filmiki z jedzeniem tych właśnie skandynawskich specjałów, to pewnie mieliście do czynienia z oglądaniem ludzi, którzy nie byli w stanie wytrzymać zapachu po otwarciu puszki, wymiotowali, biegali dookoła wydając obrzydliwe odgłosy, przeklinali na potęgę i krzyczeli, że nie da się tego zjeść i żeby nikt nigdy nie próbował. Wideo dostępne w internecie są bardzo dramatyczne, ale prawda jest taka, że to wszystko pod publiczkę, z przesadą i niewytłumaczalną ignorancją.
Owszem, ten kiszony śledzik cuchnie. Nawet bardzo. Gdybym miała porównać zapach do czegokolwiek, to najbardziej zbliżony jest zapach kupy. Tak, kupy, Moi Drodzy. I to bardzo intensywny odór, który czuć w promieniu kilku metrów. W smaku to to wcale nie jest aż tak tragiczne. Co prawda na języku pojawia się miękka ryba, jakby rozgotowana, nie każdy to musi lubić. Smakuje śledziem i kiszonką. Pachnie nadal kupą. Nie jest to przysmak, który bym polecała na śniadanie, ale też jestem pełna pogardy, dla ludzi, którzy tak pokazowo dramatyzują na tym jedzeniem. Śmierdzi, prawda. Natomiast jadłam gorsze rzeczy.
Szwedzi, którzy lubią to jeść (bo jednak zdecydowana większość za tym nie przepada), instruują, że śledzika nie je się samego. Dodatkowo podobno jeśli się otworzy taką puszkę pod wodą, to zapach też nie jest aż tak intensywny, a po przygotowaniu wszystkiego jak trzeba, nawet go nie czuć.
A co się serwuje do takiego śmierdziela?
- Chlebek, najczęściej takie jakby miękkie pieczywo do tortilli, przy czym można wszystko po prostu zawinąć i zjeść razem.
- Masło, do cienkiego posmarowania pieczywka.
- Ziemniaki. Gotowane, ale mogą być podane zarówno na ciepło jak i na zimno. Najczęściej w plastrach.
- Cebula. Drobno pokrojona, czerwona lub zwykła.
- Pomidor cienko pokrojony.
- Posiekany szczypiorek.
- Ciut śmietany na wierzch.
- Świeżo zmielony pieprz do smaku.
Oraz podawany na osobnym naczyniu pokrojony ser Västerbotten do przegryzania.
Wtedy podobno wszystko do siebie pasuje i smakuje całkiem fajnie. Nie mogę zarekomendować, bo w tej kombinacji jeszcze nie próbowałam, jednak podczas kolejnej wizyty w Polsce zaserwuję znajomym takie zawijańce i sama jestem ciekawa czy i jak będzie nam smakowało. Jeden z moich współpracowników gorąco poleca i zachwala danie, twierdzi też, że je to dość często, ale kiedy jest ładna pogoda, bo otwiera puszkę na balkonie…
Ostrzegam tylko przed próbami szamania kilku śledzików prosto z puchy, bez dodatków. Otóż, taka rybka wpierdzielona bez niczego potrafi się potem nieźle odbijać. A czym pachnie, jak się odbija, to już się chyba domyślacie. Tak, tym samym, czym zalatuje tuż przed spożyciem.
Smacznego!