Coraz bliżej święta, coraz bliżej święta… Zbliżające się terminy gonią a doba ma nadal tylko dwadzieścia cztery godziny. Ostatni tydzień nie obfitował w wiele obsesji. Ale jednak są warte wspomnienia.
Mam masę rozpoczetych i niedokończonych książek od kilku tygodni, bo zwyczajnie ogarnął mnie bezwład czytelniczy. Nie miałam czasu, żeby czytać, a przynajmniej taka była moja wymówka. Bo nawet po skończeniu ostatniego audiobooka, nie odpaliłam następnego. Są takie okresy, w których nie możesz znaleźć w sobie chęci i motywacji do czytania, ale też nie wiesz dlaczego tak się dzieje. Jednak dwa tygodnie temu otworzyłam Wiedźmina, tom Miecz Przeznaczenia i czytając wieczorami i w podróży, po raz kolejny wymęczyłam tę książkę. Kończąc przerzuciłam się na Ostatnie życzenie, kolejny tom opowiadań z tejże serii. Powolutku rozbudziłam w sobie znów potrzebę pochłaniania literek i wracam bejbe! Dlatego seria o Białym Wilku jest jedną z obsesji ostatniego czasu.
Książkomaniacy, znacie to uczucie? Czytacie nałogowo, pożeracie strony, aż tu nagle przychodzi taki dzień, w którym odczuwacie czytelniczą pustkę i tylko książkowy przyjaciel może Was wybawić. W okresie przedświątecznym pewnie nic papierowego już nie ruszę, ale na pewno odpalę audiobooka w metrze. Nie dajcie się zniewolić niechęci czytania i ogólnemu zmęczeniu!
W moim przypadku takimi najlepszymi publikacjami ever, które wywabiają mnie z tej jaskini marazmu są Harry Potter i Insygnia Śmierci, Wiedźmin właśnie, Serca Atlantydów Stephnena Kinga i Pan Wołodyjowski Henryka Sienkiewicza. Przy pułkowniku Michale płaczę zawsze na końcówce, książki i filmu… „Dlaboga, panie Wołodyjowski! (…) nieprzyjaciel w granicach! a ty się nie zrywasz? szabli nie chwytasz? na koń nie siadasz?”.
Kolejną obsesją jest połączenie dwóch smaków, na które sama bym nie wpadła, a które w Szwecji jest bardzo popularne w grudniu, ale o tym więcej jutro, w Skaniedziałku. Kto by pomyślał o piernikach z serem pleśniowym? A no właśnie!
Muzycznie nie działo się nic nowego w zeszłym tygodniu, oprócz jednego szwedzkiego zespołu, którego podkradłam z polecenia. Głównie słuchałam playlisty, którą Spotify tworzy dla każdego w grudniu i każdy ma swoją własną, taką prywatną, mianowicie Twoje ulubione utwory 2018 (minionego roku). Obsesyjna natura u mnie objawia się między innymi obsesyjnym właśnie słuchaniem pojedynczych utworów. Też tak pewnie macie czasami. Trafia się na kawałek, który tak wgryza się w mózg, że się go zapętla i ostatecznie słucha tego jednego cały dzień. Efektem jest pięćdziesiąt odtworzeń i bam! – trafia do najczęściej słuchanych w tym roku, nawet jeśli miał tylko jeden dzień chwały. Dodatkowo mam też tak, że włączam konkretne utwory akompaniując konkretnym czynnościom, np. słucham jednej i tej samej piosenki, kiedy idę na stację metra rano, tej samej kiedy zaczynam makijaż etc. I ostatecznie, te zapętlane i te stanowiące tła dla czegoś, mimo że nie słucham ich wcale często w normalnej sytuacji, kiedy wybieram muzykę, plasują się w top mojej rocznej listy.
Jako trzeci jest u mnie kawałek ZZ Top – Legs (klik!). Kiedy spieszę się na metro i chcę mieć równy, szybki krok i dotrzeć w mniej niż pięć minut do celu, czyli właściwie prawie codziennie, włączam go po wyjściu z domu. Wersja jest z 2008 roku, zremasterowana i może bluźnię, ale wolę tę niż tę starszą, ze względu na jakość dzwięku.
Od jutra zaczyna się ostatnia prosta przed świętami. Dokładnie tydzień. Zostało mi trochę mydełek do zrobienia, paczki do zapakowania, testy do napisania, zakupy i cała masa drobnostek, w tym spotkania na szybką kawę ze znajomymi, bo później już nie będzie czasu. I mimo że nie miałam do ogarnięcia tony spraw, to i tak te ostatnie dni będą wyciskane do ostanich soków.
Jak tam u Was z obsesjami i czasem przed świętami?