– Gdzie masz rower?
– Oddałem.
– Komu znów?
– Po drodze. Szedł chłop bez roweru. Zapytałem dlaczego do wsi idzie pieszo. Mówi, że nie ma pieniędzy na bilet. A rower masz, pytam. On, że nie. To mu dałem.
– Będziesz chodził pieszo, ja Ci swojego znowu nie dam.
Babcia i tak dziadkowi pożyczyła rower. A kilka dni później kupił własny. Po raz kolejny. Sołtys, który rozdaje rowery, mówili.
Nie twierdzę, że był idealny. Moja mama, a jego synowa, miałaby na ten temat zupełnie odmienne zdanie. Bywał cholerykiem i raz się załamał nerwowo, kiedy kilkadziesiąt lat temu babcia wylądowała w szpitalu i wisiało nad nim widmo pochowania żony. Potrafił srodze zakląć i się obrazić. Często jednak zabierał małą wnusię na imprezy okolicznościowe i lubił się nią chwalić. Pozwalał się czesać, skakać po sobie i nauczył mnie grać w tysiąca. A leżąc na oddziale onkologicznym rozweselał szpitalną psycholożkę. Nie był idealny, ale był moim dziadkiem.
– Chodź ino tu, pokażesz coś dziadkowi.
– Co się stało?
– Mam nowy telefon. Pokaż mi jak się pisze, te, no, emesy.
Dziadkowi było nieporęcznie nosić telefon w ręce, a że nie miał cierpliwości, to nie czekał aż się rodzina zjedzie. Dorobił sobie do telefonu uchwyt. I wszystko byłoby ok, gdyby wykorzystał przestrzeń na zawieszkę do smyczy. Sołtys jednak wymyślił coś lepszego. Dosłownie wkręcił w telefon śrubę, na którą zamocował skórzany paseczek. Do dziś wszyscy pamiętają genialną śrubkę dziadka.
– Ostrożnie wchodź, uważaj na głowę. Tu chowaliśmy się w trakcie wojny. Patrz, tutaj spaliśmy, na piętrowych łóżkach. Tu było miejsce na kociołek. Tutaj pisaliśmy listy.
– Przecież widać wejście z zewnątrz.
– Kiedyś był tu gąszcz, wszystko zarośnięte krzakami. Tu się chowaliśmy…
Opowiadał bajki. O siedmiu koźlątkach, które chciał zjeść wilk, ale jedno schowało się w zegarze i wezwało pomoc, kiedy już drapieżnik zeżarł resztę. W takim zegarze z bimbadłem, jak ten tutaj, mówił. O czoczku, który miał odczarować księżniczkę strzygę i schował się w gnatach zjedzonych przez nią wcześniej ludzi i ta nie mogła go odkopać. Była trochę drastyczna, ale uwielbiałam ją właśnie dlatego, że nie przypominała innych. A co to czoczek, dowiedziałam się po latach. Czoczek to człowieczek. Śpiewał piosnkę o królu, który idzie przez bór i łup łup łupu cupu, idzie do punktu skupu przez zielony bór.
– Masz?
– Mam.
– Dobra, to wlej mi tu do kubka, tak żeby pielęgniarka nie widziała.
Kubek z napisem Dziadek i sercem, ten sam, który dostał ode mnie 22 stycznia zeszłego roku. Oddział onkologiczny. A napój to Coca-cola, dziadkowy ulubiony i jednocześnie zakazany mu w szpitalu.
Pokazywał mało przyjemne zabytki na wycieczkach rowerowych, jak np. Groby Kobylnickie. Mogiły masowo pomordowanych przez hitlerowców Polaków. W jednym z nich może leży twój pradziadek, nie wiemy na pewno, mówił.
– Jak ja to lubię! – przygarnął cały półmisek sałatki na weselu i zanim ktokolwiek się zorientował już ją jadł.
– Jezus Maria, przecież to dla wszystkich!
– Dobrze mama – zwracał się tak do żony – zjem i zostawię.
Na stypie dziadka przez łzy wspominaliśmy, że i tu, jak wszędzie, zaciągnąłby miskę pod brodę, jak zwykle wzbudzając salwy śmiechu.
Sołtys to lubi odwiedzać samotne wdowy, mówili. I lubił. Odwiedzał wszystkich samotnych. Zachodził na kawę, a jak ktoś nie miał, to sam przynosił. Pożyczał traktor, a jeszcze wiele lat wcześniej konia. Trzeba ludziom pomagać, powtarzał. Rozdawał miód i truskawki.
– Naprawdę, nie mam teraz siły rozmawiać na temat twojego eks, jestem w żałobie.
– Wolałabym umrzeć jak Twój dziadek, niż żyć bez Michała.
I czuje mokrą szmatę na pysku, po czym rozłączam się bez słowa.
Budował drewniane huśtawki, ławki, konstruował ozdoby do ogrodu, żeby babcia była zadowolona. Organizował nam rodzinne zawody w strzelaniu z wiatrówki. Jednak potrafił też rzucić młotkiem w ścianę, kiedy coś naprawiał w warsztacie i nie szło po jego myśli. Do tego mruczał pod nosem najgorsze wyzwiska względem tego sprzętu, który złośliwie się popsuł.
Nie był idealny. Nigdy. Ale był moim dziadkiem. I pamiętam go jako tego cholerycznego gościa z ogromnym poczuciem humoru. Bo wspomnienie pożegnania gasnącego staruszka podczas snu sprzed kilku lat, wypierają wszystkie inne. Te żywe. „Nie umiera ten, kto trwa w pamięci żywych…”.