Gotlandia – największa szwedzka wyspa, róg obfitości średniowiecznych kościołów, skarbów, ruin i wspaniałych widoków oraz miejsce na idealny wypoczynek… szczególnie rowerowy. Wyspa jest co prawda najbardziej okazała z tych leżących na terytorium Szwecji, ale do przejechania dwukołowcem wzdłuż i wszerz idealna.
Największym miastem, a właściwie poniekąd miasteczkiem, w tym rejonie jest Visby, najliczniejsze przy zaledwie około 22 tysiącach mieszkańców. Także nie przebierając w słowach, pipidówka, z jakiej sama pochodzę i w jakiej doskonale się odnajduję. Przy niewielkich rozmiarach Visby ma jednak dość sporo do zaoferowania. Jest wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO, między innymi dlatego, że zachowało się tu doskonale ponad dwieście średniowiecznych budowli, dookoła wewnętrznej części miasta nadal biegnie kamienny mur, można obejrzeć ponad dwadzieścia ruin kościołów oraz katedry i przyjrzeć się wieżom strażniczo-obserwacyjnym w ilości kilkudziesięciu. Nie brzmi to może turbozachęcajaco dla osób niemających zainteresowań historycznych, jednak na żywo robi konkretne wrażenie.
Poszukiwaczom dobrych smaków miasto też może niejedno zaoferować. W centrum jest sporo restauracji serwujących smaczne i niewygórowane cenowo (jak na warunki szwedzkie) potrawy. Wielbiciele lodów powinni (obowiązkowo) wybrać się do największej europejskiej lodziarni. Imprezowicze również będą mieli co robić, bowiem latem organizowane są imprezy tematyczne, takie dla białych rękawiczek i gwizdków, ale też dla nerdów, bo w drugiej połowie sierpnia odbywa się tydzień rycerski… Białogłowe przechadzające się w sukniach z dawnych czasów a dzielni mężowie walczący na miecze lub kopie (!). To po prostu trzeba zobaczyć. Ja niestety nie miałam tej szansy, może za rok, trzymam sama za siebie kciuki.

Walory zabytkowe towarzysząc małomiasteczkowej atmosferze tworzą iście miłą dla oka mieszankę. Ruszając na spacer w poszukiwaniu minionych epok, podążamy malowniczymi uliczkami, przedzieramy się przez ogród botaniczny, by wreszcie wylądować na hamaku nad brzegiem morza o zachodzie Słońca.
Miałam się rozpisać nad kolejnymi zaletami, chociażby punktów widokowych czy kolejki jeżdżącej dookoła muru, pozwolę jednak by zdjęcia mówiły same za siebie. Słowa nie oddadzą atmosfery towarzyszącej miastu albo ją upłycą. A po co.
W przyszłym tygodniu ramach Skaniedziałku, dla zainteresowanych, opis jak się można dostać w to epokowe miejsce oraz porcja fotek z pobliskiej wysepki Fårö, która skradła moje serce i na której medytacja nad brzegiem morza nabiera całkiem nowego znaczenia.
Tymczasem, zachęcam, jeśli ma się możliwość odwiedzenia Gotlandii – warto. Warto. Warto. Szczególnie w doborowym towarzystwie. 🙂









