Dziś krótko i lekko, bo urlop dopiero się zbliża. Do tego raczej wizualnie niż tekstowo.
Pierwsze, absolutne primo, co się rzuca w oczy po przyjeździe do Szwecji, to ilość terenów zielonych wzbogaconych miejscami szarawymi i niebieskimi (skałą i wodą). Zieleń jest absolutnie wszędzie.
W ścisłym centrum Sztokholmu jest jej trochę mniej, ale widok skały porośniętej krzakami lub w towarzystwie kilki drzew nie powinien dziwić. Im dalej od ścisłego środka, tym więcej. Poza forum miasta, można łatwo zauważyć wzrost ilości lasów, parków etc. Dodatkowo cały obszar metropolii mieści się na iluś tysiącach wysp i wysepek, czemu należy zawdzięczać tę wszechobecną wodę. Latem bliskość zbiorników jest zbawienna, bowiem dzięki temu nie jest parno ani duszno, odwrotnie niż w Polsce w najgorętszych miesiącach roku.
Przyjęte jest, że te zielone obszary są w większej części do rozsądnego użytku publicznego, więc w cieplejszych porach można spotkać nie jednego, nie pięciu, a całe tabuny Szwedów wylegujących się w Słońcu na kocach i korzystających z uroków natury, między innymi zasypiając tam gdzie leżą.
Wszelkiego rodzaju grillowanie, ogniska, imprezy na świeżym powietrzu nie są w żaden sposób zakazane, oczywiście wszystko w granicach obyczajności i zdrowego rozsądku, nawet jeśli są delikatnie zakrapiane alkoholem.
O zieleni jeszcze słowo. Jadąc autobusem można podziwiać za oknem ogromne połacie niezagospodarowanych terenów leśnych. Nawet podążając z centrum we wszystkich kierunkach róży wiatrów. Miła odmiana po zapchanych stolicach dzisiejszego świata.