Głowa kiwa się na boki, raz w lewo, raz w prawo, podskoczyła dwa razy, odruchowo podniesiona do pionu opada znów w przód. Buja się niczym główka samochodowego pieska w starym fiacie 125p. Powoli ciało opada w lewą stronę ramieniem, jeszcze chwila a przylgnie do mężczyzny obok z całą czułością na jaką stać śpiącą na siedząco pasażerkę metra. Tak jest! Brawo Mała! W porę ocknęła się, otworzyła nieprzytomne oczy i wyprostowała plecy by za kilka sekund znów chrapnąć będąc pochyloną w przód. Uśmiecham się pod nosem i wracam do książki. Byłam w takiej sytuacji nie jeden raz, więc zerkając co kilkadziesiąt sekund, upewniam się, że Śpiąca Królewna (przybij piątkę!) malowniczo nie zjedzie z fotela. Nie mogąc się skupić na czytaniu, śmieję się w duchu, uświadomiwszy sobie, że przynajmniej raz w ciągu dnia śpię w podróży. Taka klątwa mego plemienia, Zasypiających Zawsze i Wszędzie. Niech będzie pochwalone.
Klątwa z wiekiem potężnieje, jednak jej pierwsze oznaki można zauważyć wcześnie. Niewinne zasypianie w trakcie odrabiania lekcji, wystarczy ręką podpierająca ciężką niczym ołów głowę i witaj Morfeuszu. Budzę się na zaślinionym zeszycie do matmy i już więcej nie pamiętam, za rozmazane równania bardzo żałuję. Z czasem symptomy stają się bardziej upierdliwe, ale nadal da się z nimi żyć. Bo czyż nie urocza jest dziewuszka, która zasypia w pociągu na siedząca a kiedy się budzi nie może otworzyć oczu, gdyż co rusz się zamykają? Im dalej w las, tym jednak gorzej, te starsze już nie mają lekko. Ostatni raz zaspałam w tym tygodniu. Budzik nastawiłam.
„Proszę obudzić koleżankę w ostatnim rzędzie” grzmi donośny głos niosący się po akustycznie idealnej auli, na co pada cicha odpowiedź ledwo przytomnej studentki: „Ja nie śpię, ja czuwam.” Zgromadzenie w śmiech, a profesor zacina usta, jego oczy mówią tylko, że dobrze zapamięta chojrakowanie, szczególnie będzie to miał na względzie podczas egzaminu. Nie taki wilk straszny, wydarzenie z biegiem czasu się zatarło w umysłach i Prawo zdane śpiewająco. Tylko ta filozofia…
Na samą myśl się wzdragam, jak można tyle razy zaspać? Do teraz nie mieści mi się to w głowie. Pierwszy termin – zaspałam. Drugi – drzemałam. W związku z małą zdawalnością profesor postanowił wyciągnąć pomocną mentorską dłoń i pozwolił nam przychodzić na egzaminy innych kierunków. Trzeci termin – nie wstałam. Czwarty – chrapałam. Piąty – chyba już nie muszę wspominać co mnie zatrzymało. Szósty termin – dotarłam! Gdyby nie wsparcie i próby dobudzenia mnie rano przez liczną grupę osób, byłoby źle. Chodź i tak było. Oblane. Poprawka, czyli siódme podejście już ustnie. O brzasku pod moim oknem stanęła maszyna dla dawców samobójców i rozbrzmiał dzwonek telefonu: „Wstałaś? Wstawaj, czekam pod klatką”. Prędkość 170 km trochę rozbudziła mój umysł, czekając na ścięcie napisałam list i wrzuciłam go do wydziałowej fontanny. List z prośbą o zaliczenie tej pieprzonej filozofii, która zresztą po dwóch latach na tyle wzbudziła moje zainteresowanie, że sama usiadłam do książek.
I tak wchodzę do małego, zagracone pokoiku, duszno. Wykładowca wyjmuje z teczki moją próbę pisemną i tylko wzdycha: „Co pani tu napisała…”. Zaczynam nawijać, w tym zawsze byłam dobra. Mówię mu o liście w butelce, który pływa w wodzie na dziedzińcu, o dziadku sołtysie, o tym, iż pociąga mnie wizja idealnego ustroju według Platona i że moim zdaniem stoicyzm jest postawą ucieleśniania wyższego dobra. Zagadana trója. Uff. Popełniłam publiczne spanie wielokrotnie.
Jednak już zdążyłam przekonać swoich towarzyszy niedoli, że wywleczenie się z łóżka nie należy do moich mocnych stron. Od tego czasu sprawdzał się system Telefon-Wstałas?-To odkręć wodę w łazience. I tu przeklinając pod nosem wstaję, człapię do łazienki i pozwalam popłynąć zimnej wodzie z pluskiem. Standardowa sytuacja bez wody to odebranie telefonu i rozmowa a nawet odpisywanie na smsy w stanie półsnu. Poranna permanentna amnezja i otępienie. Niczego nie pamiętam, jak zwykle żałuję.
Na tym etapie życia nieodłącznym towarzyszem mej dłoni był Tiger, dobre bo polskie, a kopie tak samo. Konsekwencje niezażycia energetycznej kroplówki w pracy nie były miłe. Słysząc delikatny śmiech kolegi z biurka naprzeciwko, ocknęłam się i jak zwykle wyszczerzyłam szybko nadając wiadomość bezgłosową: (Patrz-mnie-na-usta) Długo drzemałam? Kręci głową. Dobra nasza. Raz tylko zjechałam pod biurko, zanim zdążyli się zbiec, krzyknęłam, że długopisu szukam. Przebacz mi Dyrektorze, bo zgrzeszyłam.
Otwieram oczy, widzę Poznań Główny, patrzę na zegarek – jest po piątej rano, ostatni czas jaki pamiętam był dwie godziny wcześniej. Bezgłośnie klnę pod nosem i widzę w odbiciu okna autobusu ziomka, który mi się bacznie przygląda. Tak się kończą eskapady nocną komunikacją miejską. Dzienną też. Powoli przekręcam głowę w jego stronę. „Cześć Śpiąca Królewno”. Jako pokutę – dziesięć rozkładów jazdy do zapamiętania.
Budzę się z metrowego letargu. Rozglądam nieprzytomnym wzrokiem. It’s my station! Dziewczyny siedzące obok natychmiast reagują: „Go, go, go!”. Biegnę. Drzwi zamykają mi się przed nosem, ruszamy. Zwieszam głowę i widzę kątem oka, że patrzą ze współczuciem. Dzięki. Kolejny raz wracam w ten sposób. Pukam w szybę drzwi wagonu. I odpuszczam sobie publiczne spanie, sobie i wszystkim pozostałym.
Historii bez liku, każda z tym samym głównym bohaterem pierwszoplanowym – snem. Dziecko, ty całe życie prześpisz! – Nadal brzęczy mi w uszach. Trochę racji, bo kto zdrowy zasypia w piątek a budzi się w niedzielę? Lubię spać. I co, że połowa doby przelatuje mi między palcami? Moja sprawa, mój czas. Tylko jak człowiek pomyśli, ile rzeczy mógłby w tym czasie zrobić… Lekiem na przesypianie większości czasu jest lepszy tryb życia, soki owocowe, naturalne cukry, zdrowe jedzenie. Co jednak ze snem egzystencjalnym?
Z racji roli spowiednika społecznego, któremu wszyscy się wyżalają, mogę powiedzieć jedno. Część z nas tkwi w egzystencjalnym śnie. Facebooki, serwisy z memami, śmieszne filmiki ze zwierzętami, seriale, gry… A każdy potwornie zajęty tym co robi. Marzenia sprowadzają się do krainy Kiedyś i Może, nie potrafimy skrzesać iskry uwalniającej działanie. Łatwiejsza jest bierność i powtarzanie sobie: od jutra się za to zabiorę. Jakie jest lekarstwo na taki sen? Otóż już spieszę z wyjaśnieniem: znalezienie lunatyka towarzysza w liczbie pojedynczej lub mnogiej. Wspólna mobilizacja i ewentualne zainteresowania w danym kierunku pomagają się ruszyć z letargu. Pozwalają ruszy z miejsca, a najtrudniejszy jest zawsze start. Obudź się i idź w pokoju.
Telefon wygrywa melodię z Hobbita, odruchowo przeciągam palcem po wyświetlaczu i przykładam do ucha. Pada pytanie, skoro mam taki dziwny i stłamszony głos, to czy śpię jeszcze. No tak, chyba słychać przecież. A nie powinnaś być w pracy? Kurwa, znowu zaspałam. Wcale nie bógzapłać…