Przemierzam kolejny wagon metra przyglądając się twarzom. Takie nerwowe przeciskanie się i uśmiechanie do wszystkich naokoło wzbudza delikatne zainteresowanie. Od początku wagonu do końca, na kolejnej stacji przesiadka, następny wagon i ta sama historia, stacja i powtórka. Kolejna stacja, wysiadam, czekam na kolejne metro. Wsiadam i wracam do przemierzania go w całości. Cztery pociągi metra przemierzone w ten sposób i dotarcie prawie do dworca centralnego. A wszystko dlatego, że wraz z rozładowaną komórką w ręce i brakiem ładowarki stałam się bezsilna i zdana na przypadek chcąc się skontaktować z bratem. Wiedząc, że pojedzie tędy do pracy, przemierzyłam te pociągowe trasy i zdyszana wylądowałam na stacji docelowej, przesiadkowej brata, na której obserwowałam wysiadających z następnych dwóch pociągów.
Historia śmieszna, bo przebiegałam wzrokiem wszystkich ludzi w metrze szukając znajomej sylwetki i twarzy, aż wzbudziłam delikatny niepokój u niektórych. Chciałam im miną powiedzieć „Nie, nie jestem wariatką, brata szukam.”, ale działanie równie bezsensowne co szukanie go w ten upalny dzień. Historia śmieszna, ale jednocześnie pozwalająca się zastanowić nad tym, że bez telefonu komórkowego byłam zdana na przypadek, mimo ogromnej potrzeby skontaktowania się, co mi pozostało? Tabliczka na klacie obwieszczająca, że przyjmę ładowarkę na 15 minut.
Co by się stało, gdyby sieć nie działała przez kilka dni i wszyscy bylibyśmy w takiej sytuacji? Dziś już nikt nie wyobraża sobie życia bez telefonu komórkowego przyspawanego właściwie do dłoni. Jakby wyglądały nasze wiadomości? Kartka przy drzwiach „Hej byłam u cb w dm. Wjp musimy pogadać ziom nara” nie jest szczytem elokwencji, nawet tej pisanej. Gdyby ludzie znów musieli się komunikować oko w oko cały czas, jakby się odnaleźli w tej nowej rzeczywistości? Potrafiliby powiedzieć coś więcej niż zwyczajowe pogaduszki i sławetne „lol”? A gdyby tak zniknęły emotikony? Szaleństwo, jak wyrazić, że dane zdanie jest napisane z przymrużeniem oka? Ciekawa perspektywa, ale na te pytania nie poznam pewnie odpowiedzi.
Każdy często popełnia ten błąd i nie widzi. Patrzy w ekran i nie widzi. Czyta wiadomości i nie widzi. Rozmawia przez telefon i nie widzi. Nie widzi tego wszystkiego co się dzieje dookoła. Ludzie maszerujący z komórkami przed nosem, nie zatrzymujący się przed przejściem dla pieszych, potrącający inne osoby, wpadający na siebie. Era mobilnych zombie. Moi młodsi znajomi nie potrafią zjeść obiadu, bez obwieszczenia o tym światu. Pseudopopularność wirtualna zastąpiła rzeczywiste relacje i prawdziwy podziw dla dokonań jednostek. Zamiast dopingować mruczymy pod nosem. On na pewno musiał mieć szczęście, sam mógłbym to zrobić, ale nie chce mi się. Doprawdy? Ilość polubień przekłada się na jakość? Ilość polubień przekłada się na ilość przyjaciół?
Wbrew pozorom wcale nie jest tak apokaliptycznie. Rozglądając się uważniej można dojrzeć ludzi spacerujących z głową w chmurach, obserwujących architekturę, innych ludzi, uśmiechających się do siebie wzajemnie. Ludzi, którzy jadąc autobusem parskają, bo przypomniała im się sytuacja sprzed kilku lat tak fantastycznie zabawna, że nawet po tak długim czasie wzbudza głośny i serdeczny śmiech. Ludzi, którzy patrzą na tych parskających i śmieją się razem z nimi, mimo że nigdy wcześniej się nie widzieli. Ludzi, którzy dzielą radość, zwykły, szczery śmiech.
Tak naprawdę wszystko jest w nas, coś głęboko schowane, coś bardziej widoczne, ale jest. Para staruszków wsiada do metra, pani siada po przekątnej do mnie na czteroosobowym miejscu, pan ramię w ramię ze mną. Jedziemy, oni oboje patrzą się w okno, nawet nie wiedziałam, że wsiedli razem. Kilka stacji później pani siedząca obok starowinki wysiada. Dziadek wstaje na tyle szybko, na ile pozwalają mu kości i artretyzm, babcia przesiada się pod okno, on siada obok niej. Trzęsą się jak osiki, jak ludzie, którzy wiedzą, że najlepsze chwile już przeżyli i cieszą się każdą minutą, która im została. Chwytają się pod ręce i całą drogę głaszczą po dłoniach. Ja patrząc w okno próbuję powstrzymać łzy, które tak nieoczekiwanie cisną mi się do oczu. Chwila warta zapamiętania. Bo to wszystko jest w nas, wystarczy o tym wiedzieć. Sytuacja sprzed kilku miesięcy, ale należąca do kategorii „tego się nie zapomina”. Wraca do mnie za każdym razem kiedy widzę takich starszych ludzi, którzy z uporem a jednocześnie łagodnością na twarzy idą do przodu, mimo że przejście trasy kilkudziesięciu metrów zajmuje im długie minuty.
Czy obecne pokolenia się rozjeżdżają? Potrafimy żyć bez telefonów i krótkich wiadomości wysyłanych na wielokilometrowe odległości? Gdybyśmy nie mieli wyjścia, na pewno, ale przecież telefony to wygoda przede wszystkim, oszczędność czasu. Czasu, który wykorzystujemy w tak ważny dla nas sposób. No właśnie, czyżby? Wracam po bezowocnych poszukiwaniach brata i opieram głowę o szybę. Obrazy migają i wreszcie docieram do domu. Wchodzę, podłączam telefon do ładowarki, kilka minut później dzwonię:
– Szukałam Cię w metrze.
– Gdzie?
– W metrze. Dokładniej w kilku, czekałam na Slussen aż przyjedziesz…
– Jechałem busem.