UWAGA! BLOG W PRZEBUDOWIE! NIEKTÓRE INFORMACJE MOGĄ BYĆ NIECZYTELNE. ZAPRASZAM ZA NIEDŁUGO. PLANOWANA DATA AKTUALIZACJI – DO KOŃCA LISTOPADA 2022

 

Tydzień zaczął się bardzo źle. Poniedziałki zwykle mnie nie rozpieszczają, ale ten był wyjątkowo parszywy. Wiedziałam też, że nie znajdę czasu na żadne przyjemności przez kolejne kilka długich dni, a jak mi się poszczęści może i więcej. I tak, gromadząc dobry humor już od pierwszego dnia, pocieszałam się myślami, ze zawsze może być gorzej. Zawsze mogłabym jeszcze w drodze do pracy wdepnąć w jakieś badziewie i powkurwiać się jeszcze bardziej.

Poniedziałek minął więc na klnięciu i cichutkim powarkiwaniu.

We wtorek wcale nie było lepiej. Wiedząc już, że nastrój i samopoczucie leci na łeb na szyję szybciej niż oglądalność Kuby Wojewódzkiego, staram się mimo wszystko uśmiechać. Podobno to działa. Układanie grymasu zadowolenia na twarzy powoduje wydzielanie się endorfin i człowiek jest szczęśliwszy. To mogę Wam powiedzieć, że i owszem, chyba, że jest to uśmiech Jokera, wtedy współpracownicy zaczynają szeptać po kątach i spierdalają przed tobą w podskokach.

Środa, zaraz po poniedziałku, jest najbardziej intensywnym dniem w mojej pracy. Więc jakże mogłoby być inaczej w tym cudnym tygodniu radości. Był ogólnie mówiąc – rozpierdol.

Po rozpierdolu przyszedł czwartek i jak się możecie domyślać, wkurw już był tak wielki tego dnia, ze postawili mi kratki dookoła biurka i zakazali się zbliżać do ludzi.

Najgorsze z tego wszystkiego było to, że nie miałam czasu na posprzątanie mieszkania. Mogą potwierdzić ci co mnie znają, bałagany doprowadzają mnie do furii. Szczególnie, jeśli mam dużo pracy przy komputerze czy nauki, a na kanapie leżą ubrania, podłoga nieodkurzona, szafki w kuchni nieumyte i, jak kiedyś każdy z Was w nastoletnim życiu mając zabałaganiony pokój pewnie słyszał od rodziców, nic tylko wysrać się na środku. U mnie nie jest tak aż źle, ale nawet mały bałagan źle wpływa na moje samopoczucie.

Niedawno też wprowadzili się wreszcie nowi sąsiedzi do mieszkania obok. I tak jak się ucieszyłam i już już lazłam, żeby ich chlebem i solą powitać, tak szybko starto mi uśmiech z twarzy, bo lokatorzy ci nie mają za grosz szacunku do innych ludzi w budynku i chociaż się nie widzieliśmy jeszcze*, to już pałam do nich gorącą nienawiścią. Po pierwsze primo ich dziecko albo beczy tuż przy mojej ścianie albo się przy niej drze. Jak nie robi ani jednego ani drugiego, to starzy napierdalają muzą tak głośno, ze basy wprawiają w wibracje moją tacę ze świecznikami i mam rytmiczne buczenie metalu w domu. Poważnie. Albo z kolei ze sobą gadają tak głośno, że słyszę każde słowo i kurwa nie mam pojęcia co to za język, ale jak tak dalej pójdzie, to w końcu nauczę się go ze słuchu.

Z powodu tego dzieciaka, co to prawdopodobnie śpi już od 20, nie włączam odkurzacza kiedy wracam do domu. I to też mnie wkurwia, fakt że mam brudną podłogę. I jeszcze to łup łup łup w ścianę. We własnej chacie człowiek nie może odpocząć.

Ostatnio kiedy wracałam mieli otwarte okno w kuchni, myślę, zagaję, poznamy się, może im wyjaśnię o co kaman i się trochę ogarną, w końcu mieszkają w bloku. Jednak zbliżając się do okna już wiedziałam, że się przy nim nie zatrzymam. Rozchodzący się zapach starego oleju i jeszcze starszego mięsa skutecznie mnie powstrzymał.

I właśnie, w skrócie, w domu syf, brak czasu, sąsiedzi napierdalają mi electro rap przez ścianę, a ci z dołu grilla na śmierdzącej podpałce i nawet okna nie da się otworzyć w upał. Także wyobraźcie sobie – brudno, gorąco, hałas, dzieciak, a ja cała na czarno mam już kurwa normalnie dość.

Więc w ten właśnie czwartek osiągam stan wydawałoby się krytyczny, ale jakoś doczołguję się do domu wieczorem i na pełnej kurwie rzucam się na łóżko, myśląc, że piątek jutro, będzie lepiej.

Tymczasem w piąteczek, kiedy ja już tylko tymi wątłymi nitkami nadziei trzymam się, co by nie popaść w regularne szaleństwo i nie zarąbać laptopem pół biura, pojawia się on i mówi.

Myślę, ze powinniśmy mieć służbowy parmezan do lunchu. 

I pyta się czy mogłabym to załatwić.

Jasne, już pędzę. Patrz jak biegnę.

Poziom stresu rośnie, poziom komfortu spada. Gdybym była postacią w The Sims, to mój pasek zadowolenia miałby kolor jebitnie krwistoczerwony.

Tak więc, piąteczek. Wychodząc z roboty opluwam sobie w szale brodę, kiedy jeden koleś pyta się mnie czy cieszę się, że już weekend. W domu jestem oczywiście późno, bo po drodze masa rzeczy do załatwienia. Dzień następny powinien obfitować w relaksy i inne takie, ale nie, hola, hola, przecież to kolejny weekend zaplanowany od rana do wieczora.

Słonecznym porankiem wsiadam na rower, gwoli ścisłości cały biały, a ja nadal cała na czarno, co idealnie oddaje stan mego ducha. Zapierdalam nim na działkę, na sezonowe sprzątanie, wyrywanie chwastów i inne takie wspólne działkowiczów atrakcje. Tyle, że to nie moja działka. Ale dzielnie stoję na zebraniu, słucham tych wszystkich kłótni przez godzinę, po czym równie dzielnie macham łopatka i pozbywam się wszystkiego co nie jest trawą w alejce. Tak macham, że robi mi się odcisk we wnętrzu prawej dłoni. Różowy mięciuśny bąbelek. Klęczę więc w trawie i chwastach, z wiadrami u boku, z jedną ręką jeszcze w rękawicy a drugą podtykam sobie pod nos, co by się lepiej przyjrzeć i zaczynam kląć. Klnę we wszystkich językach w jakich znam przekleństwa, a tych jest dużo. W niektórych znam tylko te.

Zapierdalam więc ręką lewą i prawą na zmianę, zmieniając też sposób trzymania łopatki. Dość powiedzieć, że kiedy już wracałam mym białym rumakiem do domu, żeby się przebrać i jechać dalej, na urodziny, mój wewnętrzny gniew był gniewem zewnętrznym.

Drugi powód, dla którego to wszystko tak mnie irytowało, to kwestia braku czasu szczególnie na medytacje, które mnie uspokajają i wyciszają, bo normalnie jestem oazą pierdolonego spokoju. 

Więc po przebraniu, jadę metrem, jad mi kapie z japy, bucha para z nozdrzy, ludzie się odsuwają. A ja tylko myślę o tym, że jak tylko zmienię metro na autobus to wreszcie znajdę chwilę dla siebie, mój czas, tylko ja i moja przestrzeń. Wsiadam do autobusu, odpalam apkę do medytacji i już tu jestem. Pańcia mówi, jesteś tu i teraz, i ja jestem tu i teraz. Nawet aż tak bardzo mnie nie wkurwiła laska, która usiadła obok, choć była masa wolnych miejsc. Ja jestem tu i teraz. Pańcia mówi, widzisz problemy i stres na ekranie przed sobą. Żebyś kurwa wiedziała, widzę je jak ja pierdolę. Pańcia mówi, przenieś je mentalnie za siebie, za głowę, teraz ich nie widzisz. Więc ja przenoszę, po kolei. Wszystko. Macham mentalną łopatką, jak tą od działkowych chwastów. Zmieniam na szpadel i napierdalam, przenoszę wszystko kurła! Pańcia mówi, skup się na sobie, na tym co jest dookoła, zauważ drzewa. To ja skupiam się i zauważam. I czuję, że jest zajebiście. Wreszcie w całym tym tygodniu spokój ducha. Wdech. Trzymam. Wydech. 

Umysł czysty jak świeża pielucha. Nirvana blisko. Medytacja się kończy, a ja po chwili dojeżdżam z błogim uśmiechem na przystanek docelowy. Przepraszam z tym samym wyrazem twarzy pańcię z siedzenia obok, bo chciałabym wysiąść. Ona się podnosi z siedzenia i czeka w przejściu a ja wstaję, żeby wysiąść. I to wstanie było błędem. Pańcia zakryła usta dłonią, a kierowca wstrzymał oddech, kiedy z głuchym hukiem uderzyłam z całej siły głową w metalową półkę na walizki. Zobaczyłam gwiazdy i całą medytację i napieprzanie mentalną łopatką wzięło w łeb. I wtedy właśnie ostatecznie i na dobre trafił mnie szlag.

d59b9bde-f120-40fb-a977-7e330c826e59
Tu na wzgórzu czasem odpoczywam po ciężkim tygodniu.

Historia sprzed kilku tygodni, ale napisana, nie doczekała się poprawek, bo popadłam w niemoc twórczą. Popadłam kilka miesięcy temu już.

*Już zdążyliśmy się spotkać. Dwa razy dzień dobry przy otwieraniu drzwi mieszkania oraz raz wracając do domu zapukałam im, że mają klucze w drzwiach. Pan wyglądał na zmęczonego życiem. A konkretniej naćpanego. Także kolorowo. 


2 odpowiedzi na „O tym jak trafił mnie jasny szlag”

  1. Awatar aksinia-kawa-pudelka

    Wyluzuj, jak masz potrzebę – odkurzaj, bo widzisz, jak dziecina długo się drze i w końcu pada na fizis, to odkurzacz jej nie ruszy. A te basy to pewnie próba uciszenia potomka, bo muzyka klasyczna to zasadniczo nie działa. A metalowe półki to zło. Ona się tam czaiła.

    Polubienie

    1. Awatar Shaza

      Kiedy właśnie się wyciszam przez te wszystkie rzeczy, o których pisałam. 😉 A to, że brzmi to w tekście trochę agresywnie… no cóż, powiedzmy, że ten blog to też miejsce wyrzutu moich emocji poniekąd. A tak na codzień jestem zajebiście wyluzowanym człowiekiem. Oazą spokoju!

      Trochę przez te kilka miesięcy sytuacja się poprawiła z sąsiadami. Może dlatego, że puszczam im koncerty rockowe dopóki nie wyciszą muzy, kiedy potrzebuję mieć spokój.

      Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: