Był sobie stuletni Szwed

Powracam do cyklu „Skaniedziałek”, czyli poniedziałkowych wpisów krążących dookoła tematyki Skandynawii. Dziś na tapecie książka Jonasa Jonassona Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął. 

2

W historii książki i filmu jest kilka takich postaci, dookoła których kręci się świat. Najbardziej znanym szerszej publiczności jest chyba Forest Gump. A z naszego rodzimego podwórka – Franek Dolas. Panowie, choćby nie chcieli, zawsze znajdują się w centrum wydarzeń a wszystko jakby wiruje w przestrzeni wokół nich, by zaraz powrócić z jeszcze bardziej zwariowanym zbiegiem okoliczności. I jest również Alan Karlsson. Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął.  Oraz który, jak się okazuje, był zawsze tam, gdzie działo się coś ciekawego i dziwnym trafem miał na te wydarzenia wpływ.

Historia tego szweda obiegła świat w postaci książkowej oraz filmowej. I choć największy sukces odniosła w Skandynawii, to nie brakuje jego fanów na całym świecie. Dlaczego jest taki wyjątkowy? Lubi wybuchać. Różne rzeczy. Starszy pan jest zapalonym (dosłownie) piromanem, do tego konstruktorem bomb. Poza tym, że za kołnierz nie wylewa, to przyciąga dziwne osobistości i dość szybko zawiera z nimi zażyłe znajomości, przy nieocenionej pomocy tego, że jak wspomniano, lubi sobie chlapnąć i to zdrowo, tym samym wplątując się w te wszystkie linie losu.

Alana poznajemy w dniu jego setnych urodzin, które ma spędzić z pozostałymi pensjonariuszami domu spokojnej starości. Jednak ta idea nie napawa go optymizmem na tyle, by w imprezie uczestniczyć, toteż postanawia dać nogę. Pan Karlsson może pochwalić się wewnętrznym magnetyzmem. A właściwie magnesem, taki, który przyciąga kłopoty w trybie całodobowym. I ten magnes od samej ucieczki daje o sobie znać. Właściwie dawał znać już wcześniej, ale tego dowiedzieć się można dopiero z retrospekcji.

Nieprawdopodobne wydarzenia i czasami brak logiki sprawiają, że książka jest momentami surrealistyczna, ale i tak czyta się ją z wielką przyjemnością. Cała historia jest przeplatana przygodami z przeszłości głównego bohatera, które choć początkowo mogą irytować, z czasem stają się ważną spoiną kolejnych historii.

Dodatkowo miałam wrażenie, że książka jest napisana subtelnie. Mianowicie w taki sposób, w jaki czasami pytamy się chorej babci, czy przynieść jej zupę albo odpowiadamy na pytanie czterolatka dlaczego niebo jest niebieskie. Jednak nie przeszkadza to w odbiorze, a wręcz przez to adresat powieści może łatwiej odnaleźć się w odczuciach i procesach myślowych Alana.

1

Jeśli czytelnikowi odpowiada ekscentryczny humor i żarty sytuacyjne, to doskonale odnajdzie się w tej pozycji. Dodatkowo wypowiedzi Alana i jego kompanów nie raz, nie dwa, zwalają z nóg i można bez skrępowania śmiać się w głos. Pieszczotliwy wręcz stosunek autora do wykreowanej przez siebie głównej postaci doskonale da się odczuć. Czasem aż ma się ochotę poklepać go po ramieniu za dobroduszność, ale też przyganić za naiwność, a jednocześnie przyklasnąć tej samej cesze, bo bądź co bądź, Alan, niczym kot, zawsze spada na cztery łapy.

Książki wysłuchałam w formie audiobooka w interpretacji Artura Barcisia. I choć było to ponad rok temu, do teraz pamiętam ton lektora w trakcie czytania. I choć przy innej pozycji miałabym do takiej tonacji zastrzeżenia, to przy tej publikacji doskonale pan Barciś się sprawił i oddał klimat powieści idealnie. Choć początkowo może drażnić nuta bajki na dobranoc w głosie lektora, to szybko da się do niej przywyknąć i po dłuższym słuchaniu, można śmiało stwierdzić, że pasuje do opowieści.

Czy polecam? Jak najbardziej. Nie tylko fanom prostoty skandynawskiej literatury. I nie tylko wielbicielom audiobooków. Przyjemnie się zanurzyć w tego rodzaju lekturze. Poczciwi bohaterowie, zabawne historie i przyjemna narracja to czasem jedyne potrzebne cechy dobrej książki na ciepłe i relaksujące popołudnie.