Znałam kiedyś dziewczynkę, która miała ładny dom. Ot budynek, jak budynek, ale dom był w porządku. Często odwiedzali ją znajomi i przesiadywali w nim, ponieważ jej rodzice byli, mówiąc krótko, spoko. Dziewczynka przeprowadziła się razem z rodziną. Nowe miasto przysporzyło tejże dziewuszce świeżych znajomych. Z czasem i oni zaczęli przepadać na całe godziny, tym razem w nowym domu. Zdarzało się i tak, że wracała zmęczona, a jej koledzy już tam byli, jedząc obiad z jej rodziną. Mijały lata, zwyczaje nie, dom był zawsze otwarty i gościnny. Jednak coś się zmieniało.
Nadszedł ten dzień, kiedy wyprowadziła się i zamieszkała ze znajomymi. Skosztowała studenckiego życia i to było dobre. Weekendy niejednokrotnie spędzała na wsi, u babci i dziadka. Wtedy to właśnie był jej dom. Obroty czasu i przestrzeni sprawiły, że i ten w końcu straciła. Przeprowadzając się po raz piąty w ciągu roku, zadała sobie pytanie, czy kiedyś znów go znajdzie.
Miotała się przez kilka lat. Jednak żadne miejsce, nie było tym właściwym. Człowiek potrzebuje domu. Tej ostoi, portu, do którego zawinie w czasie sztormu. Może być pełny i hałaśliwy a może być również pusty, jednak to nie czyni go mniej bezpiecznym. Świadomość, że nie ma się gdzie uciec przed nawałnicą z piorunami lub chociażby miejsca, w którym można wysuszyć przemoczone ubrania i ogrzać stopy, potrafi sprawić ogromny ból. Ten, kto nie ma dokąd pójść, nie idzie wcale.
Dom, to nie budynek. Dom to miejsce a może i ludzie, może też fotografie, kubek z herbata, fotel, dywan, kawałek podłogi, kwiaty w ogrodzie, las, kilka kamieni, miejsce na końcu tęczy, w którym można usiąść i odetchnąć zrzucając ciężar z piersi.
Dziewczyna wyjechała daleko. Rozejrzała się i usiadła nad morzem. Pozwoliła by wiatr targał jej włosy a bryza delikatnie smagała policzki. Gdyby mogła stworzyć dom, zrobiłaby to. Wiedziała, że do budowy potrzeba wiele czasu.
– Co robisz? – przechodzący brzegiem chłopiec zauważył ją i usiadł obok zadając pytanie.
– Buduję dom.
– Ale tu nic nie ma – zauważył.
– Bo robię to w myślach – niepewnie wyszeptała.
– To głupie – skomentował z przekąsem.
– Nie mam cegieł – przyznała dziewczynka.
– Każdy ma ich wiele – chłopiec przyjrzał się siedzącej obok i zauważył, że to wcale nie dziewczynka. Miała drobne zmarszczki i pierwsze paski siwizny we włosach.
– Ja nie mam – zawstydziła się własnym wyznaniem i spuściła głowę.
– Co z nimi zrobiłaś? – zaciekawiło go to.
– Zostawiłam gdzieś daleko – spojrzała mu w oczy i wtedy zobaczył, że są puste. Puste i smutne jak zamarznięte jezioro. Zrobiło mu się szkoda tej małej-starej dziewczynki.
– Możesz po nie wrócić – próbował ją pocieszyć.
– Nie mogę i nie wrócę – zanurzyła rękę w piasku. – Spróbuję czegoś innego – dodała spoglądając na mały woreczek z materiału leżący przy nodze i lekko sypnęła w rozmówcę piaskiem.
Chłopca wyraźnie to rozbawiło. Wstał i wszedł w morze brodząc stopami w zimnej wodzie. Schylał się raz po raz i wpatrywał w dno. Wiatr wzmagał moc i pływy stały się silniejsze, więc po pewnym czasie wyszedł na brzeg. Szum fal zagłuszał krzyk mew w oddali. Chłopiec włożył ręce w kieszenie, uśmiechnął się łobuzersko do towarzyszki i odetchnął pełną piersią zamykając oczy.
– Muszę iść – przykucnął obok i dał jej kamień znaleziony w wodzie. – To do twojego domu, mała cegła. Odwiedzę cię, jeśli będziesz chciała.
Dziewczyna wzięła w dłoń biały kawałek skały, delikatnie przejechała kciukiem po jego powierzchni, wyczuwając jaki jest gładki. Uśmiechnęła się do chłopca w podziękowaniu. Wstał i zaczął iść wzdłuż brzegu, oddalając się od niej. W pewnym momencie odwrócił się i pomachał.
– Powodzenia!
– Dziękuję! – odkrzyknęła.
Patrzyła za nim, jak odchodził, aż zniknął za przybrzeżnymi skałami. Położyła pusty woreczek na kolanach i włożyła doń skałkę. Uśmiechnęła się przez łzy, zamaszyście wstała, otrzepała piasek z ubrania i ruszyła dalej, szukać kolejnych kamieni.
Zbieram kamienie. Ja, kobieta bez domu.