Kiwające z udawanym zrozumiem głowy lub brwi wysoko uniesione w górę, oto czego mogę się spodziewać. Właściwie to nie jestem szczególnie zdziwiona, przecież zazwyczaj lubi się coś wystrzałowego, słodkiego, przyjemnego. Gdybym zapytała któregoś z panów pokolenia obowiązkowego poboru do wojska, o to jaka czynność była ich znienawidzoną, byłoby to szorowanie toalet albo moje obieranie ziemniaków. Właśnie, moje. Lubię obierać wspomniane ziemniaki, pyry, kartofle, jak kto woli, pozbawiać je nożem łupin. Mam wrażenie, że stają się czyste i gładkie, ładniejsze, nadaję im na miarę własnych możliwości idealny owal. Zadowolenie mogą sprawiać różne czynności, też takie, które pozwalają nam porządkować obraz przed oczyma.
Podobnie rzecz się ma z prasowaniem. Niech mama, która nie miała dość prasowania tetrowych pieluch dla bobasa podniesie rękę i naciśnie przycisk. Dziękuję. Teraz panie nie mogące patrzeć już na żelazko i stos rzeczy w koszu do prasowania. Dziękuję. Ktoś się wstrzymał? Dla większości to udręka, ale wystarczy wyobrazić sobie pogniecioną tkaninę, wygładzaną magiczną mocą gorącego żelazka i życie staje się przyjemne, przynajmniej dla mnie. Niektórzy powiedzą: nerwica natręctw, ja powiem: wprowadzanie ładu na pierwszym planie. W czym tkwi wyjątkowość?
Banalne czynności porządkujące pozwalają odciągnąć myśli od zaprzątających głowę kłopotów. Stając naprzeciw wysprzątanej szafy z wyprasowanymi ubraniami, ułożonymi pięknie w kostkę, posegregowanymi kategoriami, czasem też kolorami, podpieram się pod boki i kiwam z zadowoleniem głową, mrucząc pod nosem, że skoro wprowadziłam ład w tej przepastnej szafie, to z życiem też sobie poradzę. Prasowanie i układanie stanowią prolog do podjęcia właściwej próby organizowania planów i wprowadzania ich w obieg. Poczucie spełnienia i zadowolenia z wykonanego dobrze sprzątania, daje wrażenie siły i możliwości uporządkowania wszystkiego. Ileż to razy na zakręcie nie wiedziałam co mam zrobić, zawsze zaczynałam od porządków właśnie tego pierwszego życiowego planu, czyli miejsca egzystencji. Jeśli tu jest wszystko na swoim miejscu, to drugi, trzeci i kolejny plan możemy też urządzić według osobistych zamierzeń.
Małe sukcesy, które przechowujemy w podświadomości, pozwalają nam chociaż częściowo naładować akumulatory i uwierzyć we własne możliwości, nawet jeśli tym małym sukcesem jest wybłyszczone mieszkanie. A jeśli spotka nas za to pochwała, wskaźnik endorfin w danej chwili niebezpiecznie zaczyna drgać w czerwonym polu. Najbardziej cieszymy się z pochlebstw i komplementów czegoś, w co musieliśmy włożyć wysiłek. Tak więc, jeśli następnym razem pójdziesz na kawę z koleżanką i zobaczysz jej własnoręcznie uszytą torbę, pochwal jej pracę. Kiedy odwiedzisz mamę i zastaniesz dwudaniowy obiad z deserem tylko dla Was dwojga, podziękuj i nie szczędź miłych słów. Jedząc lekko nadpalone naleśniki, które Twój partner przypalający wodę, zrobił specjalnie na wspólne śniadanie, uśmiechnij się i wyraź szczerą aprobatę. Otrzymując kartkę z niewiadomego kształtu i koloru plamą, która jak twierdzi Twoje dziecko, jest kotkiem, przyklaśnij i powieś to dzieło na lodówce. Wyrazy zadowolenia dotyczące nakładu pracy, ale też efektów potrafią naprawdę zdziałać cuda.
Podpieram się pod boki, wydymam usta z zadowoleniem i patrzę z zachwytem na uporządkowaną szafę i obrane ziemniaki. Jednak czynności powodujące ten dziwny rodzaj zadowolenia będąc wymuszonymi, stają się przykrym obowiązkiem. Dlatego na pytanie, czy mogłabym obrać ziemniaki po raz pięćdziesiąty reaguję westchnieniem i złością wewnątrz. Presja zrobienia czegoś co pierwotnie jest przez nas lubiane, obraca sytuację o sto osiemdziesiąt stopni i wyzwala niezadowolenie. Coś z czego cieszyliśmy się i sprawiało nam radość, przekształca się w nieprzyjemną powinność. Przestaje być satysfakcjonujące i zaczynamy tego unikać. Zobowiązania ciążą i powoli mamy dość. Ograniczamy czas poświęcany na byłe zabawy i zaczynamy uciekać w negatywne odczucia. Nie będę obierać tych cholernych ziemniaków! I nie będę prasować pieprzonych koszul!
Życie jest naprawdę krótkie. Nie mamy tysiąca lat, by się nim cieszyć. Wszystko sprowadza się do tego, żeby nie pozwolić, aby coś co jest małą przyjemnością, stało się znienawidzonym elementem dnia. Zachowanie tych małych rzeczy i rozkoszowanie się nimi, staję się siłą napędową, paliwem w silnikach, które pozwalają nam przemierzać świat. A przeżywanie tej jazdy z ciągłym niezadowoleniem w duszy wyzwala tylko negatywy. To z kolei prowadzi do czarnowidztwa, wiecznego narzekania a wreszcie stania się etatową marudą, z którą już nikt nie chce mieć do czynienia. Każdy narzeka, ważne żeby zachować dystans i nie stać się toksycznym, wysysającym energię wampirem. Umiar pozwala na zachowanie równowagi. Równowaga z kolei utrzymuje nas w pionie. Jeśli już wszystko się wali, patrzę na swoją wysprzątaną szafę i myślę, że przecież nie jest tak źle, wystarczy zakasać rękawy i po prostu zabrać się za porządki.